piątek, 5 września 2014

Może mi się upiecze...

Jakoś ostatnio miałam przyjemność trafić na kilka dobrych poradników dotyczących wypiekania modeliny i to nareszcie po polsku - Katalin, Poliglina - dzięki. Czasem się zgadzam, a czasem nie, ale nie o to chodzi, bo wiedzy nigdy dość. Za to muszę przyznać, że czuję mały niedosyt i niech on stanie się pretekstem do tego, co mam do opowiedzenia.

Na początek to, o czym było już 100 razy...
Producenci modeliny krzyczą, że wypiekać trzeba koniecznie w temperaturze zapisanej na opakowaniu modeliny (110 st. fimo, 120 st. pardo,130 st. premo, 150 st. kato, ) i jest w tym pewnie sporo prawdy. Ale... Ja tam pracuję głównie z fimo i premo i zasadniczo - za radą kilku osób, które są dla mnie autorytetami - przepiekam. Mój piekarnik na stałe ustawiony jest na 135 st. Kolory nieco ciemnieją, ale wiem czego się spodziewać i nie psuje to efektu. Piekę coś koło 25 minut. Wypieczonymi pracami można bezpiecznie rzucać o ścianę. Testowałam. Mnie ta trwałość satysfakcjonuje.

Gorzej, jak nie ma się osobnego piekarnika do modeliny. Wtedy trzymałabym się pewnie precyzyjnie instrukcji i nie szalała, albo piekła " w komorze" wewnątrz piekarnika. Modelina to jednak czysta chemia i głównie PCV. Niech was nie zmyli adnotacja na opakowaniach pardo i fimo o domieszce naturalnego wosku. Kolejny problem pojawia się, kiedy trzeba się "wbić" w obcy, nieoswojony piekarnik. Mój znam na wylot, ale do obcego wolałabym wstawić termometr i to niestety najlepiej firmowy do modeliny. Te do mięsa, które testowałam baaaardzo długo reagowały, co powodowało, że trudno im było do końca zaufać. Wiem, jak boli serce, kiedy po godzinie pracy nad wewnętrznym kołnierzem torebki ów kruszy się w dłoniach. Takie są skutki za niskiej temperatury i za krótkiego pieczenia. A jak termometr kiepsko reaguje, to można niechcący też coś przypalić.

Kolejna kwestia to inne masy. Najpierw pardo. Zasłynęło ono swego czasu, jako masa, która w wersji translucent jest najbardziej przejrzysta, ale wymaga i przepiekania, i wydłużonych czasów pieczenia. Faktycznie! Można uzyskać efekty absolutnie niesamowite. Poniżej zdjęcie mojego ulubionego eksperymentu. Nie mam pomysłu, jak wykorzystać tę płytkę, ale jest super. Alternatywna szkoła mówi, że wystarczy szybko schłodzić w wodzie i efekt będzie równie dobry. Mam mieszane uczucia w tej sprawie. To czego dowiedziałam się przy eksperymentach z całą pewnością to to, że modelina pali się w 160-165 st. i że czasem warto zaryzykować. Byle świadomie.


No i kato. Masa niewątpliwie najmocniejsza i kompletnie w Polsce niedostępna. Dla tych, którzy jednak zdobędą nieco ważna informacja: w każdym kolejnym pieczeniu zauważalnie się kurczy (ok. 1%). Efekt? Nie można obkładać nią innych mas, bo spękają. Można próbować na odwrót. Jeśli dajmy na to szkielet pierścionka będzie z kato, "oczko" może być z premo. Ale ciągle piekąc kolejny raz trzeba pamiętać o zmianie rozmiaru.

A co jak oklapnie?
W czasach młodości - szumnej i durnej - postanowiłam zrobić modelinową szkatułkę, wypiekając osobno części i osobno całość. Klapła aż miło. Bo z modeliną to jest tak, że żeby stwardniała w piecu, najpierw musi w nim zmięknąć. Coś więc musi ją podtrzymać, pomóc utrzymać kształt. To może być forma z metalu, drewna, papieru - cokolwiek się nie zapali. To może być też wata poliestrowa, popodkładana np. między płatki kwiatu. A czasem nieco proszku np. sody oczyszczonej, mąki ziemniaczanej, albo jak w amerykańskich podręcznikach mąki kukurydzianej. A czasem figurkom, czy rzeźbom potrzebny jest wewnętrzny szkielet z drutu, foli aluminiowej, taśmy malarskiej, czasem papieru. Jak mówią w telewizji, niektóre rzeczy lepiej prezentują się w pionie....

Są też techniki pozwalające zostawić formy puste w środku. Wówczas dobrze jest taką pracę nakłuć. W pieczeniu wprawdzie nie klapłaby, bo pod wpływem temperatury ciśnienie powietrza w środku wzrośnie i utrzyma kształt, ale może klapnąć lub spękać tuż po upieczeniu lub w hartowaniu. Po to dziurka - by panować nad procesem.

Ale czasem ma klapnąć. No bo co złego w tym, że np. broszka ma płaski spód. Pieczenie form płaskich to kolejna kwestia. Można piec na szkle, metalu lub kafelku ceramicznym. Ok. Jeśli nie zależy nam na tyle, jeśli i tak planujemy szlifować go papierem ściernym lub wykończyć przy kolejnym pieczeniu to można tak zrobić. Ale jeśli to nie jest naszym zamiarem, to trzeba się liczyć z wybłyszczeniami i tym, że powierzchnia będzie miejscami połyskująca, a matowa tam, gdzie nieco powietrza dostanie się między masę a podkładkę. Ja tego nie lubię. Prostą metodą na to jest zwykła kartka papieru. Nie takiego do pieczenia, a najzwyklejszego. Byle czysta, bo nieuważny recycling może skończyć się niezamierzonym transferem nadruku na modelinę, ale to już zupełnie osobna historia...

Acha! I ostatnie słowo - hartowanie. Tak, wrzucenie modeliny do zimnej wody może poprawić jej trwałość. Ale ja jestem z tych starej daty. Doświadczyłam jeszcze sytuacji, gdzie gotowane w garnku aniołki gubiły skrzydła, bo woda - zwłaszcza mając więcej czasu - potrafi modelinie zaszkodzić. Tak więc w zimnej porze roku, kiedy mam wybór, wywalam swoje prace za okno, na parapet na jakieś 10 minut i działa to równie genialnie. Uwaga! Jeśli robić coś takiego, to razem z formą, bo bez niej może się nam coś odkształcić. Inna sprawa, że czasem takie odkształcanie może pomóc w ostatniej chwili zmienić kształt pracy. Ale i to materiał na inną opowieść.



2 komentarze:

  1. płytka super! akurat mam pardo translucent w domu, więc chyba muszę spróbować w wolnej chwili...

    OdpowiedzUsuń

Zostaw parę słów. Póki modelina surowa, wszystko się przyklei ;-)