środa, 30 lipca 2014

Zielenina ze szkatułki

Obiecałam... Obiecałam... Obiecałam...
A  tu nic. Wena siedzi u sąsiadów i mimo nadchodzącego terminu wysyłania prac na wyzwanie, nie daje się namówić na powrót. A ja przecież obiecałam coś ulepić. I miało być zielone. O takie:


Mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone, jak sięgnę do szkatułki i wyjmę coś co powstawało w czerwcowym słoneczku.

Broszka, premo effect, z płatka przywiezionego z warsztatu z Danem Cormierem i Tracy Holmes.


niedziela, 27 lipca 2014

Barwna podróż od pewnej kawy do Florydy...

No i kto by pomyślał. Zaglądam ci ja na facebooka, patrzę na informację o przyszłorocznym warsztacie mistrzowskim Carol Simmons na Florydzie, a tam moja roześmiana twarz. Oj wierzcie, kiedy przyszedł moment wyjawienia sekretów naszych rolek ("canes", a może raczej "master canes") wszyscyśmy się tak śmiali.


Ale może lepiej opowiedzieć całą historię po kolei.

Jakieś dwa lata temu, pewnego wrześniowego popołudnia, gdy na zewnątrz lało jak z cebra, siedziałyśmy z Carol w przedsionku pałacu Radic i sączyłyśmy kawę. Wnętrze było ciepłe i przytulne. Zaczęłam podpytywać, jak zrobione są te niezwykłe kolorowe wisiory-kwiaty, które Carol miała w swoim podróżnym kramiku. Opowiedziała dosłownie w trzech zdaniach, kończąc sakramentalnym: "Think about it!". No i zaczęłam myśleć.

Minął rok, a ja odważyłam się myśleć, że dam radę wziąć udział w naprawdę poważnych warsztatach z tą fantastyczną nauczycielką. Bo Carol jest  fantastyczną, ciepłą, cierpliwą i szczodrą nauczycielką, a do tego mistrzynią kolorów. Zna je, rozumie i wie co zrobić, by wspierały się na wzajem. To też mistrzyni tworzenia niezwykłych rolek, które czerpią inspiracje z przyrody i przenoszą w fantastyczne światy. Chciałam podejrzeć jej sekrety. Napisałam do Nemravki i zapisałam się na warsztat chyba jeszcze przed rekrutacją. Gdzieś koło lutego dotarło do mnie, że warsztat przypada w Wielkanoc (nasze święta w Czechach to materiał na zupełnie osobną historię), ale co tam.

Pierwszy dzień nauki upłynął pod znakiem odsączania tych niemal 2 kg modeliny, które Carol z Nemravką położyły przed każdym z nas (materiał zawdzięczaliśmy szczodrości firmy Polyform. Dziękuję!). Pod wieczór mięśnie prawej - i oczywiście tylko prawej - ręki dawały o sobie znać, a my powoli przechodziliśmy do mieszania kolorów. Kolejny etap warsztatów stanowiły melanże i kolory inspirowane barwnymi obrazami, które każdy z nas wcześniej wybrał, czyli jak zgodnie twierdziła większość "michanie". Tu wpadłam niechcący w pułapkę zupełnie niepotrzebnego turkusu, a właściwie bardziej indygo. Kryzysowy kolor, który na warsztacie mnie prześladował, a po nim stał się dobrym przyjacielem. Za to nasza wiedza o Skinner blend rosła z godziny na godzinę. Nie macie pojęcia, ile jest niesamowitych wariacji tej techniki!

Po południu drugiego dnia powoli zaczęliśmy przechodzić do tworzenia małych rolek . Każdy z nas ulepił ich co najmniej po kilkanaście. Rekordzistka miała koło czterdziestu. Ja kryzys miałam za sobą, ale resztę zaczął dopadać trzeciego dnia. Rolki powstawały i powstawały, a my powoli zaczęliśmy gubić się w czasie.

W końcu - i nie mam pojęcia, czy stało się to dnia czwartego, czy piątego - z małych rolek zaczęły wyrastać nasze "master canes". A kiedy wreszcie powstały, trzeba je było zredukować. I wiecie, jak to robiliśmy? Rzucając z całej siły modeliną o cementowe schody. Ja ćwiczyłam ten manewr jako pierwsza, a odgłosy... Duuuużo usłyszałam radosnych komentarzy o frustracji i przemocy w rodzinie. Ale rolka zrobiła się dłuższa i mniejsza. Rolka... No jakieś 800-900 g modeliny...

I tu wracamy do zdjęcia. Kiedy rolki były zmniejszone na każdego z nas przychodził czas na otwarcie. Carol przecinała rolki na pół i patrzyliśmy jak niesamowicie grają ze sobą połówki zestawiane jak w kalejdoskopie. To był dla każdego z nas najbardziej niezwykły moment warsztatu. I na każdej, każdej twarzy wykwitał taki właśnie uśmiech (tu przegląd kilku tych, które mam na zdjęciach):

Petra Nemravova, nasza gospodyni, organizatorka warsztatów 

Landy, towarzyszka naszych rodzinnych obchodów Wielkanocy

Veronika i chyba najbardziej szalony zestaw kolorów

Marta, najszybsza z nas i naturalny talent do rolek

Później z naszych rolek dzięki gilotynie - tak, tak, Carol wozi ze sobą całkiem sporą gilotynę - powstawały cieniutkie płatki, a z nich niezwykłe kalejdoskopowe kompozycje. Te trafiły na "lentilky" - takie duże, spłaszczone koraliki ze spadów modeliny, czyli "skrapu" (ang "scrap"). Potem już tylko papier ścierny, bawełniana tarcza szlifierska i w zasadzie gotowe.

Dobrze jest czasem pomyśleć nad słowami wypowiedzianymi przy filiżance kawy...!

Na pamiątkę każde z nas dostało po płatku "master canes" wszystkich obecnych


A tu gotowe lentilki w mące kukurydzianej w drodze do pieca


czwartek, 24 lipca 2014

Wirujące zapaski

Pewna dobra potwora na horyzoncie zachęca do brania udziału w wyzwaniach. Tym razem znalazłam i pomysł i trochę czasu. Zerknijcie co ulepiłam na hasło Kreatywnego Kufra "Łowicz". Może się spodoba. Mi dziś w pracy skutecznie poprawiało nastrój.


I jeszcze ważny element. To własnie o to wyzwanie chodzi:

Etui na karty

Mam kilka takich prac, których zdjęcia czekały na pojawienie się tego bloga. I to jest jedna z nich. Wczoraj w deszczu przypomniało mi się etui na karty z dziewczynką pod parasolką sprzed dwóch lat. To dzisiejsze jest świeższe, ale służy mi dzielnie jakoś od wiosny. Etui jest dwustronne i akurat mieści w sobie kartą miejską i zbliżeniową do pracy. Premo, odrobina farby akrylowej i mnóstwo cierpliwości ;-)



środa, 23 lipca 2014

Parę słów na początek w deszczu

Za oknem deszcz. A ja próbuję po latach namawiania przez przyjaciół wreszcie założyć bloga z modeliną, zwaną też przez niektórych glinką polimerową, masą polimerową, albo i poligliną. Trzymajcie kciuki!