wtorek, 23 lutego 2016

Ołtarzyk domowy

Najfajniejszą rzeczą w modelinie jest to, ile oferuje różnych możliwości.  I każdą warto wypróbować. Nie każda wprawdzie zostaje ze mną na zawsze, ale każda wzbogaca.

W tym roku moje szanse na podróżowanie za wiedzą są niewielkie. Podobnie zresztą jak przed rokiem. Na szczęście, kiedy ja nie mogę pojechać na warsztat, warsztat może przyjść do mnie. I tak zapisałam się na serię warsztatów w ramach Polymer Clay Adventure. Rozmaite techniki, projekty, twarze z różnych stron świata.

Pierwsza lekcja i Laurie Mika. Jeśli widzieliście kiedyś niezwykłe mozaiki, łączące twarze, kształty, desenie, słowa i tektury, to prawdopodobnie jej dzieło. W ramach warsztatu każdy kto chciał, mógł idąc jej śladem ozdobić metalowe pudełko. Chojnie dzieliła się przy tym swoimi technikami pracy. A jako bonus oprowadziła po swojej pracowni, pokazując narzędzia, rozwiązania organizacyjne i opowiadając o emocjach stojących za jej twórczością.

No dobrze. Mix Media to niekoniecznie mój ulubiony sposób pracy. A już postarzanie i patynowanie na wszelkie sposoby tego, co się tworzy, zupełnie nie jest moją bajką. Z drugiej strony grzechem byłoby nie spróbować. Tyle tylko, że postanowiłam zrobić coś, co będzie bardzo moje i bardzo osobiste. Stąd zamiast pudełka z sową jak w pracy przykładowej, zrobiłam coś co w rodzinie ochrzciliśmy "ołtarzykiem rodzinnym". Techniki Laurie wykorzystałam. Ale nie byłabym sobą, gdybym ich nie oswoiła. A oto i efekt:



wtorek, 2 lutego 2016

Kamień czy nie...?

Jakoś dobrze mi, kiedy pracuję z prostymi formami. Czas więc opowiedzieć, co się urodziło dzięki śniadaniu na trawie  i przypadkowej rozmowie.

Którejś wakacyjnej soboty wpadłam na olsztyński targ śniadaniowy. Przesympatyczna impreza. Wśród zieleni, nad niewielkim jeziorkiem. Drzewa, krzaki, trzciny, drożdżówki, kawa, miód, brodaci masażyści... Wszystko to w parku, a właściwie na skwerze. Skwer nosi imię obrońców wolnego Tybetu (choć gdy jeszcze był parkiem, zwał się "parkiem ORMO" :-) ), a jeziorko wszyscy nazywają Czarnym. I tak mniej więcej na środku tej sielanki przycupnął namiot Centrum Sztuk Wizualnych MOK. Na sznurkach powiewały całkiem już suche batiki, a na straży czuwała Marta. Zaczęłyśmy rozmawiać i jakoś zeszło najpierw na modelinę, a potem na warsztaty, a potem to już się jakoś potoczyło.

Jakoś bardzo szybko wpadł mi do głowy pomysł na wisiorki, które mimo dość prostego wykonania zaskakiwałyby. Czym? Efektem nie pasującym do potocznych wyobrażeń ani o modelinie, ani o kamieniu, ani o żadnym innym medium. Lekkością. Oryginalnością. Chciałam też by dawały każdemu mierzącemu się z materią szansę na uzyskanie czegoś niepowtarzalnego.

I tak powstały te "lentilki" - prace przykładowe do warsztatu. Sam warsztat odbył się w najpiękniejszej secesyjnej kamienicy Olsztyna (Naujacka), tuż za cudownym piecem kaflowym, w towarzystwie fantastycznych kobiet. Ale to już zupełnie inna historia...