niedziela, 2 października 2016

Złoty bilet, "goody bags" i frajda nauki

Lubisz się uczyć? Jeśli chodzi o modelinę to ja uwielbiam! Dlatego rok temu, kiedy wiedziałam, że chwilowo nie będę miała jak jeździć za umiejętnościami po Europie zainwestowałam w dostęp do Polymer Clay Adventure 2016. 26 instruktorek, 24 lekcje + gratisy i niesamowita sieć pasjonatów. Lekcje bywały różne. Na jedne czekałam z wypiekami na twarzy. Inne "przerabiałam", bo szkoda w sumie nie zajrzeć. I wiecie co? Ze zdziwieniem stwierdziłam, że w KAŻDEJ, choćby najbardziej mi obcej znajduję coś dla siebie. Tak, tak. Lepiłam NAWET bebeczki. Jeszcze bardziej zaskoczyły mnie momenty, kiedy zaczynałam się po prostu cudownie bawić nad pracami. Zupełnie nie wtedy, kiedy robiłam coś 'z mojej bajki'. Już się ciszę na kolejny rok w tej społeczności. Tym bardziej, że tym razem będę tam w podwójnej roli, bo i dzieląc się wiedzą jako instruktorka.

http://bit.ly/AgataPCA2017
Jeśli chcecie się przyłączyć zapraszam serdecznie. Wszystkiego dowiecie się tu:


Uwaga!!! Jeszcze dziś i jutro wszyscy kupujący dostęp mają szansę wylosować 'Goody bag' - jedną ze stu torb z darmowymi materiałami i 'Złoty bilet' o wartości 400$.

A, że w Polsce zwykle wszyscy narzekają na brak kasy na warsztaty pozwólcie, że coś Wam pokażę. Najtańszy 3-godzinny warsztat modelinowy w Polsce, jaki widziałam to 50 zł. Gdyby policzyć zatem cenę 24 różnych okazyjnych lekcji wyszłoby 1200 zł. A tym, którzy śledzą formacje o warsztatach poza Polską, nie muszę mówić, że nawet wirtualnie za 50 zł nie spotkają się z Christie Friesen, Lisą Pavelką, czy Iris Mishy. Przyznajcie więc, że choć to nie mała kwota to 99$ to przystępna cna jak na tak ogromny pakiet wiedzy.

Zajrzyjcie, a pokażę wam jak zrobić to:


wtorek, 27 września 2016

Naszyjnik - wycinanka

No i znów klimaty łowickie! Tym razem w ślad za kolczykami zaczęłam pracować nad naszyjnikiem nawiązującym do motywów wycinanek łowickich i dopasowanym do wyrobów mojej kuzynki - Agi Niteczki. I zanim pokażę zdjęcie z ostatecznym produktem, chciałam pokazać Wam też kilka kroków po drodze.

Wszystko zaczęło się od przygotowania kolorów modeliny, które łączyłyby motywy z torebek Agi z naszyjnikiem, a i kolczykami, które pokazałam wcześniej. Potem powstały komponenty. Powoli, jeden po drugim, z zębatymi motywami i kwiatami ponadziewanymi na szpilki. Wreszcie całość wpleciona w drut zaczęła przypominać naszyjnik, by chwilę potem na wstążce znaleźć się na mojej szyi. Nie wiem, jak Wam, mnie się podoba!






środa, 21 września 2016

Kolczyki jak wycinanki

Uwielbiam wycinanki łowickie i wszystkie te etno-gadżety, które ostatnio powstają na ich motywach. Do tematu przymierzałam się kilka razy. Tym razem wreszcie się udało!  A to naprawdę filigranowe drobiazgi. Każdy z kwiatów na kolczyka ma zaledwie 2 cm. Chyba w końcu przekuje uszy ☺.

Fimo, foremki autorskie, inspiracja wycinankami łowickimi i pracami mojej kuzynki, która szyje piękne torebki - Agi Niteczki. Jak Wam się podobają?

środa, 14 września 2016

Tajemnice, niespodzianki i newsletter

Dziś o kocie w worku. Bo mam dla wszystkich moich czytelników, którzy pozostają wierni niesamowitą niespodziankę. Od kilku miesięcy w szerokim i zupełnie niezwykłym gronie pracujemy nad nowym międzynarodowym modelinowym projektem. Co mogę powiedzieć już...? Będzie się można wiele nauczyć i poznać miłośników glinek polimerowych z całego świata. Oj, będzie się działo! Do tego już za chwilę zaczną się konkursy!


Co zrobić, by o wszystkim tym dowiedzieć się jak najszybciej? Zapisz się koniecznie na mojego newslettera. Na prawym menu pojawił się właśnie formularz do subskrybcji. Zapraszam, a o wszystkim Ci opowiem!

Już dosłownie za chwilę będę mogła szerzej uchylić rąbka tajemnicy. 




sobota, 30 lipca 2016

Cisza zaległa...

Cisza zaległa...

Przejmująca cisza zaległa ostatnio na blogu. W realu działo się i dzieje. Czasem dobrze, czasem źle, ale nieustannie z mnóstwem wyzwań. Póki co, jedno małe zdjęcie by przypomnieć o sobie.

Pamiętacie, jak cały modelinowy świat skrzyknął się, by polepić kolekcję tysiąca niezwykłych kwadratów o boku 10 cm z okazji pięćdziesięciolecia fimo?

Ja też dorzuciłam swoją cegiełkę:

 A więcej możecie o tym przeczytać i jeszcze pooglądać tu i tu:  na fb i na Pinterest.

czwartek, 28 kwietnia 2016

Pieczenie, gotowanie, modelina i ziemniaki

Wszystko zaczęło się od tutoriala Suzanne Ivester. Dwie szare kulki w głowie wpadły na siebie z wyjątkowym impetem. Pomysł rewelacyjnie prosty - ziemniak jako stelaż do pracy z modeliny. Tylko ja strasznie nie lubię piec ziemniaków, bo to trwa w nieskończoność, a te z gara i tak są miększe. Czy jest alternatywa?  Sprawdziłam eksperymentalnie!

Polymer Clay Adventure oznacza nowy tutorial co dwa tygodnie. Wszystkie modelinowe, ale bardzo, bardzo różne. Człowiek nieustannie się uczy. Tym razem Suzanne Ivester pokazała technikę przygotowania modelinowych dzbanuszków i flakonów z wykorzystaniem jednego z najłatwiej dostępnych materiałów na formę - ziemniaka. A we mnie odezwało się dziecko PRL-u. Po co piec, skoro można ugotować? Szybciej! I pochwaliłam się pomysłem na forum. Pojawiła się odpowiedź w rodzaju: "Do wypalenia modeliny potrzebne jest 275 stopni Farenheita. Ugotować się nie da." No, jak się nie da! Toż gotowałam nie raz. Ma to swoje wady, ale w tym przypadku akurat miało sens. Napisałam, że jednak spróbuję.

Rozmowa toczyła się na temat wewnętrznego stelaża zrobionego ze spadów, który później miał być jeszcze pokryty zewnętrzną, ozdobną warstwą i pieczony ponownie. Jeden obudowany ziemniak trafił na godzinę do pieca, drugi do wrzącej wody na 25 minut. Pozwólcie w tym miejscu, że nie będę opisywać szczegółowo techniki. Tego naszym nauczycielom się nie robi. Skupię się na utwardzaniu materiału.

Modelinę, która została źle - czyli niewystarczająco - wypalona, poznaje się po tym, że zgięta zamiast się ugiąć, zaczyna się kruszyć i łamać. Łamliwa może być też nieostudzona modelina, ale nie tak. Pech chciał, że używając spadów i fimo, i premo temeperaturę pieca ustawiłam na jakieś 110 stopni Celsjusza. Mało. Nawet przy pieczeniu przez godzinę. Wg mnie w ogóle mało, według innych mało, jak na taki miks. Tak, czy tak stelaż wyszedł kruchutki. Tymczasem drugi - wyjęty z garnka - był dość twardy, w każdym razie wytrzymał testowe ciepnięcie o kafelki na podłodze. Potem porównałam go na wszelki wypadek jeszcze z prawidłowo wypieczonym fragmentem masy. Dokładniej rzecz biorąc dobrałam się do obu wersji z grubym papierem ściernym. Cóż, gotowany rzeczywiście był nieco miększy, ale nie kruchy.

No fakt. Gotowanie ma swoje wady i część z nich ujawniła się. Po pierwsze woda wchodzi w każdą szparę i jeśli powierzchnie modeliny nie stykają się idealnie, mogą się nie skleić. Coś może pęknąć, albo odpaść. Pękło, ale łatwo to naprawić, zwłaszcza, że to tylko warstwa wewnętrzna. Mógł się jeszcze pojawić mityczny biały nalot od gotowania. Ale się nie pojawił. Może mniej chloru w wodzie...

Zajrzałam na forum i znów znalazłam informację, że chyba poza samą ciekawością badacza, nie ma po co próbować, bo modelina utrwala się w 275 stopniach Farenheita, a woda gotuje się w 212 stopniach. No kurcze! Toż wiem, co widzę!

Zaczęłam szukać wytłumaczenia, bo w końcu w 100 stopniach Celsjusza (212 F) w wodzie materiał utrwalił się lepiej niż w 110 stopniach w piekarniku. Wyższa temperatura powinna oznaczać lepsze utrwalenie, ale tylko jeśli warunki są identyczne. A przecież przynajmniej ciśnienie było różne! Cóż w chemii i fizyce modeliny chyba jeszcze muszę się podszkolić.

Póki co wnioski z eksperymentu:

1. Pieczenie w temperaturze zalecanej przez producenta, ewentualnie nieznacznie wyższej, to najuniwersalniejsza metoda utrwalania.

2. Gotowanie też może się nadać i zapewnić przyzwoitą trwałość, ale:

  • utrwalona modelina będzie nieco miększa i jeśli mówimy o większych, grubszych formach może nie utrwalić się w całej objętości, ale za to łatwiej ją szlifować,
  • trzeba pamiętać o możliwości pojawienia się białego nalotu i drobnych bąbli powietrza - jeśli ma być to jedyne utrwalenie i warstwa zewnętrzna pracy konieczny może być drobny papier ścierny (numeracja 400+),
  • woda ujawnia wszystkie słabości łączeń.

Czy w tej sytuacji gotowanie może mieć jakikolwiek sens? Pewnie! W każdym razie miało spory kiedy pracowałam nad flakonem. Tak przy okazji - wygląda on tak:



wtorek, 12 kwietnia 2016

W ciemności

Macie prace, których lepiej za dnia nie pokazywać? Pewnie z tą nie byłoby tak źle, gdybym znalazła godzinkę na randkę z papierem ściernym. Ale godzinki brak, a praca i tak nie do końca jest w moim stylu, więc cóż... Jak Wam się podoba po ciemku?

Latatenka z cytrynnika inspirowana tutorialem Teresy Pandory Salgado. Premo translucent i pearl. Tradycyjnie efekt moich zmagań z programem Polymer Clay Adventure 2016.



niedziela, 10 kwietnia 2016

Kolczyki na wiosnę

Zaświeciło słońce, a Anke Humpert pokazała na Polymer Clay Adventure 2016 swój proces twórczy, przy wyczarowywaniu kolczyków. Mnóstwo drobnych użytecznych informacji, które bardzo umilają pracę. Najpierw zrobiłam dwie pary podążając w przybliżeniu jej tropem. Tradycyjnie, dosłowne powielanie czyichś projektów jakoś mnie nie bawi. Te okrągłe to już moja prywatna zabawa. Techinicznie tym razem opisywać nie będę, bo lepiłam z resztek i nie do końca wiem, co to było.

Zostaje już tylko przekuć uszy...










niedziela, 3 kwietnia 2016

To już rok. Ale jaja!

Cóż rok temu też wrzucałam jaja po świętach. Bo dokładnie rok temu z samego rana - a był to Wielki Piątek - wykluł się nasz kurczak. Więc dziś oprócz tortu ze świeczką mama wrzuca na bloga tegoroczną porcję kolorowych pisanek. Technicznie rzecz biorąc millefiori na wydmuszkach, i fimo, i premo i jeszcze połysk. A tak poza tym to świętujemy z najmłodszym członkiem rodziny.

Pisanki 2016
I dla przypomnienia te sprzed roku...






poniedziałek, 21 marca 2016

Profesjonalizm - ciemna strona mocy?

Rękodzieło a ekonomia, cz I.

Często ostatnio widzę ludzi, którzy wierzą, że rękodzieło pozwoli im się dorobić i z samą pasją, bez przemyślanego planu decydują się na rozpoczęcie działalności gospodarczej. Profesjonalizm brzmi dumnie, ale to też znacznie więcej niż prestiż. Dziś więc garść przemyśleń ekonomistki.

Profesjonalista to ktoś, kto robi swoje świetnie, zarabia na tym na życie i korzysta (choć nie musi) z „profesjonalnych” przyborów, które mu to ułatwiają. Do tego obowiązują wyższe standardy - surowsze wymogi prawa autorskiego i bezlitosny rachunek ekonomiczny. Często bowiem, gdy trzeba zacząć liczyć kończą się sentymenty.

Rachunek ekonomiczny czyli ciemna strona mocy
Kiedy hobby staje się źródłem utrzymania (choćby częściowo), zaczyna się konieczność brania pod uwagę każdego nakładu – czy to czasu, czy materiału – włożonego w „produkt”. Ile kosztują materiały, narzędzia, opakowania - wszyscy wiemy. Robociznę można wyceniać godzinowo. Minimalna legalna stawka to w tym roku 12 zł za godzinę. Nic mniej nie powinno wchodzić w grę. O wycenianiu pracy zresztą pewnie jeszcze napiszę. Teraz chciałabym ograniczyć się do stwierdzenia, że czas to najdroższy element rękodzieła. Żeby wyżyć trzeba się uczciwie cenić.

Jest też druga strona medalu. To co zachwyca i to co się sprzeda, to dwie zupełnie różne sprawy. Kiedy zostajesz profesjonalistą, rynek staje się bogiem. Każdy ma oczywiście pewne swoje zasady i założenia np. „Nie lepić minionków. Nigdy.”, ale pomijając je, to rynek dyktuje, co przyniesie zysk. A cena może być tylko tak wysoka, jak będą to skłonni zaakceptować odbiorcy. Podaż musi się spotkać z popytem. Jeśli nie znajdzie się na to sposobu, biznes nie wypali.

Na szczęście można tu sobie pomóc.

O marketingu słów kilka
ABC marketingu zaczyna się od 4P: „product, price, place, promotion” czyli: produkt, cena, miejsce i promocja. Nawet bez wchodzenia w szczegóły widać, o ilu sprawach trzeba pomyśleć. By zarabiać trzeba najpierw znać swój produkt i jego cechy. Wiedzieć co to jest, dla kogo i na jakie odpowiada potrzeby. Miejsce to wszystko to, co wiąże się z docieraniem do klienta. Trzeba wiedzieć, gdzie sprzedawać, żeby trafić do swojego odbiorcę. Promocja pozwala klientowi dowiedzieć się o naszym istnieniu. A jak to wszystko wiemy, czas znów wrócić do ceny.

Proste? Myślałam o tym ostatnio zwiedzając osiedlowy jarmark wielkanocny. Miejsce dla przypadkowych ludzi, kupujących najchętniej drobiazgi, rzeczy praktyczne i te które umilą Wielkanoc. A tu co? Wyrafinowana biżuteria koralikowa i sutaszowa na specjalne okazje, obrazy, pudełka i skrzynki w decoupage, kapy, kilimy... A koszyczków na święconkę i palm co kot napłakał... Najlepsze obroty miały białoruskie zakonnice z naturalnymi kosmetykami i olejkami na zębów bolenie i kurka stojenie...

No więc wróćmy do ceny. Na jej wysokość składa się wiele czynników. Zbyt niska, może sugerować kiepską jakość i obniżać sprzedaż. Zbyt wysoka zbuduje prestiż, ale nie pozwoli się utrzymać. Zarabia się w końcu na obrocie, a nie na samej cenie. Cena musi też pasować do odbiorcy. Biznesmen odruchowo może cenić biżuterię odpowiednią dla swojej żony wyżej niż pracownik organizacji pozarządowej. To wszystko schematy, niemniej jednak sprzedanie jednej modelinowej torebki za 500 zł per saldo może się mniej opłacić niż sprzedanie 10 wisiorków po 50 zł. Dlaczego? Bo na nie dużo łatwiej znaleźć nabywcę. Nakład na materiał szybciej się zwraca, nie leży zamrożony. Można kupić kolejne materiały i robić dalej. Sęk w tym, by cenę dało się pogodzić z jakością i nie tylko skusić klienta, ale też zachęcić do powrotów. Czyli musi być efektywnie.

Narzędzia


Jak już pisałam najwięcej kosztuje czas pracy. Trzeba więc projektować, planować oraz pracować sprawnie i szybko. Inaczej cena urośnie pod niebiosa i o obroty może być trudno. A to z kolei prowadzi nas do hasła „profesjonalne narzędzia”, a raczej „narzędzia profesjonalisty”. Jakie one są? Na pewno  trwałe. Powinny też przyspieszać pracę. Po to są właśnie maszynki z silnikami, dobrej jakości wykrojniki, gilotyny i narzędzia ze stali nierdzewnej itd. Często nie są to wcale narzędzia do modeliny (np. struny do fortepianu, wysokiej jakości obieraczki do jarzyn, maszynki do makaronu dla restauracji). Wcale nie muszą też wykluczać innych pomocy. Do każdego profilu pracy – millefiori, figurki, biżuteria – znajdzie się jednak coś odpowiedniego. Można działać bez nich, ale one zdecydowanie ułatwiają utrzymanie się.

Co jeszcze? Taki sprzęt nie może ograniczać. Gotowe szablony, matryce i stemple to cudze projekty, i można zarabiać wykorzystując je tylko, jeśli ma się na to licencję. Kiedy rękodzieło ma służyć utrzymaniu, warto inwestować nie tyle w bajery w rodzaju gotowych form (ewentualnie w silikon, by stworzyć własne), co w solidne przyspieszacze pracy. Dobra miniwiertarka da tu więcej niż najcudowniejsze nawet tekstury. Ważna jest też jakość. Dobrze więc przed zakupami zrobić solidne rozeznanie . Jeśli plastik, to taki by nie reagował z modeliną. Jeśli wykrawacze to najlepiej bezszwowe lub lutowane. Jeśli szablony to metalowe lub plastikowe, a nie kartonowe. Ceny najlepszych narzędzi często wydają się niedorzeczne, ale to i tak się opłaca.


Bardzo często ludzie pierwszy raz stykający się z jakimś materiałem lub techniką uważają, że to świetny sposób na zarobienie kokosów i już widzą się z zarobioną kasą w ręku. Można próbować. Ale prawda jest taka, że by zarabiać na rękodziele trzeba mieć dobry produkt i umieć pracować na tyle sprawnie, by koszt stworzenia prac, pozwalał je sprzedawać. To oznacza konieczność doskonalenia techniki i organizacji pracy. Jeśli ktoś narzeka, że czyszczenie maszynki po każdym kolorze podbija koszty, prawdopodobnie musi przeorganizować proces. Trudne, prawda? Ale są przykłady, że da się.

A póki co: Modelina moje hobby

wtorek, 15 marca 2016

Czas kończyć co zaczęte

Wstyd się przyznać, ale czasem nieskończone prace leżą w zakamarkach mojego warsztatu miesiącami i latami. Te "segmenty" w kształcie komunikatorów ze Star Treka czekały na swoją kolej od jesieni 2014. Powstały na warsztacie z Melanie Muir w czasie praskiego Fimohrani. Po raz kolejny próbowałam przekonać siebie, że mokume gane nie jest takie złe. Z przeciętnym efektem.

Ostatnio coś mnie tknęło. 20 minut z ręczną wiertatką, trochę kleju, trochę polerowania, zaczep i sympatyczne kształtki zmieniły się w całkiem efektowną broszkę.

Może powinnam dalej czyścić szuflady...


piątek, 11 marca 2016

Jeszcze raz pierścionek i rykoszety

Uczyć się zawsze warto. Nawet jeśli słowa "Ale to już było..." same cisną się na usta. Najciekawsze są bowiem zwykle rykoszety.

Polymer Clay Adventure to nieustające źródło wyzwań. Mniejszych i większych, ale to już chyba pisałam. Zdarzyła się więc i lekcja z Lisą Pavelką. Pierścionek. Miała być baza do pierścionka z okrągłym miejscem na oczko i wklejona mikro śrubka. Jak zwykle zdałam się na swoją szufladę. Wiedziałam, że znajdę tam coś takiego. No rzeczywiście. Tylko baza była bez podstawki za to z byczą śrubą na środku. Chyba z 4 mm średnicy. No i powstał pierścionek. W dwóch wersjach. Takiej jak w tutorialu...

 i takiej jak mi wyszło.

Ostatecznie jak mam dobrą śrubę, to czemu nie zafundować sobie wymiennych "oczek".

Skutkiem ubocznym tych robótek było powstanie całej masy "nadliczbowych" rolek millefiorii, na czym skorzystała moja córa (pudełeczko na pierwszy ząbek)...

i moja próżność (coś ładnego na balsam do ust).

Cóż, fajnie czasem mieć zapas rolek.


środa, 2 marca 2016

Pudełka jak kafle

Uwielbiam holenderskie kafle. Piękne kolory, pewne pociągnięcia pędzla. Puzderka za to przez lata wydawały mi się szczytem niepraktyczności. Do czasu!

No właśnie, bo któregoś dnia okazało się, że w takie zdobione pudełeczko można zapakować domowe kosmetyki. A skoro te nie tylko pojawiły się w mojej okolicy, a jeszcze jako lepsze od kupnych zaczęły uzależniać... Jakby nie patrzeć świetny pretekst do zdobienia.

Za dodatkową inspirację posłużyły chmury na tureckiej mozaice ściennej i wspomniane już wcześniej kafle holenderskie. Próbowałam już tego wcześniej. Ale nigdy dotąd z takim przekonaniem.

Fimo na metalowych pudełkach.


wtorek, 23 lutego 2016

Ołtarzyk domowy

Najfajniejszą rzeczą w modelinie jest to, ile oferuje różnych możliwości.  I każdą warto wypróbować. Nie każda wprawdzie zostaje ze mną na zawsze, ale każda wzbogaca.

W tym roku moje szanse na podróżowanie za wiedzą są niewielkie. Podobnie zresztą jak przed rokiem. Na szczęście, kiedy ja nie mogę pojechać na warsztat, warsztat może przyjść do mnie. I tak zapisałam się na serię warsztatów w ramach Polymer Clay Adventure. Rozmaite techniki, projekty, twarze z różnych stron świata.

Pierwsza lekcja i Laurie Mika. Jeśli widzieliście kiedyś niezwykłe mozaiki, łączące twarze, kształty, desenie, słowa i tektury, to prawdopodobnie jej dzieło. W ramach warsztatu każdy kto chciał, mógł idąc jej śladem ozdobić metalowe pudełko. Chojnie dzieliła się przy tym swoimi technikami pracy. A jako bonus oprowadziła po swojej pracowni, pokazując narzędzia, rozwiązania organizacyjne i opowiadając o emocjach stojących za jej twórczością.

No dobrze. Mix Media to niekoniecznie mój ulubiony sposób pracy. A już postarzanie i patynowanie na wszelkie sposoby tego, co się tworzy, zupełnie nie jest moją bajką. Z drugiej strony grzechem byłoby nie spróbować. Tyle tylko, że postanowiłam zrobić coś, co będzie bardzo moje i bardzo osobiste. Stąd zamiast pudełka z sową jak w pracy przykładowej, zrobiłam coś co w rodzinie ochrzciliśmy "ołtarzykiem rodzinnym". Techniki Laurie wykorzystałam. Ale nie byłabym sobą, gdybym ich nie oswoiła. A oto i efekt:



wtorek, 2 lutego 2016

Kamień czy nie...?

Jakoś dobrze mi, kiedy pracuję z prostymi formami. Czas więc opowiedzieć, co się urodziło dzięki śniadaniu na trawie  i przypadkowej rozmowie.

Którejś wakacyjnej soboty wpadłam na olsztyński targ śniadaniowy. Przesympatyczna impreza. Wśród zieleni, nad niewielkim jeziorkiem. Drzewa, krzaki, trzciny, drożdżówki, kawa, miód, brodaci masażyści... Wszystko to w parku, a właściwie na skwerze. Skwer nosi imię obrońców wolnego Tybetu (choć gdy jeszcze był parkiem, zwał się "parkiem ORMO" :-) ), a jeziorko wszyscy nazywają Czarnym. I tak mniej więcej na środku tej sielanki przycupnął namiot Centrum Sztuk Wizualnych MOK. Na sznurkach powiewały całkiem już suche batiki, a na straży czuwała Marta. Zaczęłyśmy rozmawiać i jakoś zeszło najpierw na modelinę, a potem na warsztaty, a potem to już się jakoś potoczyło.

Jakoś bardzo szybko wpadł mi do głowy pomysł na wisiorki, które mimo dość prostego wykonania zaskakiwałyby. Czym? Efektem nie pasującym do potocznych wyobrażeń ani o modelinie, ani o kamieniu, ani o żadnym innym medium. Lekkością. Oryginalnością. Chciałam też by dawały każdemu mierzącemu się z materią szansę na uzyskanie czegoś niepowtarzalnego.

I tak powstały te "lentilki" - prace przykładowe do warsztatu. Sam warsztat odbył się w najpiękniejszej secesyjnej kamienicy Olsztyna (Naujacka), tuż za cudownym piecem kaflowym, w towarzystwie fantastycznych kobiet. Ale to już zupełnie inna historia...