czwartek, 28 kwietnia 2016

Pieczenie, gotowanie, modelina i ziemniaki

Wszystko zaczęło się od tutoriala Suzanne Ivester. Dwie szare kulki w głowie wpadły na siebie z wyjątkowym impetem. Pomysł rewelacyjnie prosty - ziemniak jako stelaż do pracy z modeliny. Tylko ja strasznie nie lubię piec ziemniaków, bo to trwa w nieskończoność, a te z gara i tak są miększe. Czy jest alternatywa?  Sprawdziłam eksperymentalnie!

Polymer Clay Adventure oznacza nowy tutorial co dwa tygodnie. Wszystkie modelinowe, ale bardzo, bardzo różne. Człowiek nieustannie się uczy. Tym razem Suzanne Ivester pokazała technikę przygotowania modelinowych dzbanuszków i flakonów z wykorzystaniem jednego z najłatwiej dostępnych materiałów na formę - ziemniaka. A we mnie odezwało się dziecko PRL-u. Po co piec, skoro można ugotować? Szybciej! I pochwaliłam się pomysłem na forum. Pojawiła się odpowiedź w rodzaju: "Do wypalenia modeliny potrzebne jest 275 stopni Farenheita. Ugotować się nie da." No, jak się nie da! Toż gotowałam nie raz. Ma to swoje wady, ale w tym przypadku akurat miało sens. Napisałam, że jednak spróbuję.

Rozmowa toczyła się na temat wewnętrznego stelaża zrobionego ze spadów, który później miał być jeszcze pokryty zewnętrzną, ozdobną warstwą i pieczony ponownie. Jeden obudowany ziemniak trafił na godzinę do pieca, drugi do wrzącej wody na 25 minut. Pozwólcie w tym miejscu, że nie będę opisywać szczegółowo techniki. Tego naszym nauczycielom się nie robi. Skupię się na utwardzaniu materiału.

Modelinę, która została źle - czyli niewystarczająco - wypalona, poznaje się po tym, że zgięta zamiast się ugiąć, zaczyna się kruszyć i łamać. Łamliwa może być też nieostudzona modelina, ale nie tak. Pech chciał, że używając spadów i fimo, i premo temeperaturę pieca ustawiłam na jakieś 110 stopni Celsjusza. Mało. Nawet przy pieczeniu przez godzinę. Wg mnie w ogóle mało, według innych mało, jak na taki miks. Tak, czy tak stelaż wyszedł kruchutki. Tymczasem drugi - wyjęty z garnka - był dość twardy, w każdym razie wytrzymał testowe ciepnięcie o kafelki na podłodze. Potem porównałam go na wszelki wypadek jeszcze z prawidłowo wypieczonym fragmentem masy. Dokładniej rzecz biorąc dobrałam się do obu wersji z grubym papierem ściernym. Cóż, gotowany rzeczywiście był nieco miększy, ale nie kruchy.

No fakt. Gotowanie ma swoje wady i część z nich ujawniła się. Po pierwsze woda wchodzi w każdą szparę i jeśli powierzchnie modeliny nie stykają się idealnie, mogą się nie skleić. Coś może pęknąć, albo odpaść. Pękło, ale łatwo to naprawić, zwłaszcza, że to tylko warstwa wewnętrzna. Mógł się jeszcze pojawić mityczny biały nalot od gotowania. Ale się nie pojawił. Może mniej chloru w wodzie...

Zajrzałam na forum i znów znalazłam informację, że chyba poza samą ciekawością badacza, nie ma po co próbować, bo modelina utrwala się w 275 stopniach Farenheita, a woda gotuje się w 212 stopniach. No kurcze! Toż wiem, co widzę!

Zaczęłam szukać wytłumaczenia, bo w końcu w 100 stopniach Celsjusza (212 F) w wodzie materiał utrwalił się lepiej niż w 110 stopniach w piekarniku. Wyższa temperatura powinna oznaczać lepsze utrwalenie, ale tylko jeśli warunki są identyczne. A przecież przynajmniej ciśnienie było różne! Cóż w chemii i fizyce modeliny chyba jeszcze muszę się podszkolić.

Póki co wnioski z eksperymentu:

1. Pieczenie w temperaturze zalecanej przez producenta, ewentualnie nieznacznie wyższej, to najuniwersalniejsza metoda utrwalania.

2. Gotowanie też może się nadać i zapewnić przyzwoitą trwałość, ale:

  • utrwalona modelina będzie nieco miększa i jeśli mówimy o większych, grubszych formach może nie utrwalić się w całej objętości, ale za to łatwiej ją szlifować,
  • trzeba pamiętać o możliwości pojawienia się białego nalotu i drobnych bąbli powietrza - jeśli ma być to jedyne utrwalenie i warstwa zewnętrzna pracy konieczny może być drobny papier ścierny (numeracja 400+),
  • woda ujawnia wszystkie słabości łączeń.

Czy w tej sytuacji gotowanie może mieć jakikolwiek sens? Pewnie! W każdym razie miało spory kiedy pracowałam nad flakonem. Tak przy okazji - wygląda on tak:



wtorek, 12 kwietnia 2016

W ciemności

Macie prace, których lepiej za dnia nie pokazywać? Pewnie z tą nie byłoby tak źle, gdybym znalazła godzinkę na randkę z papierem ściernym. Ale godzinki brak, a praca i tak nie do końca jest w moim stylu, więc cóż... Jak Wam się podoba po ciemku?

Latatenka z cytrynnika inspirowana tutorialem Teresy Pandory Salgado. Premo translucent i pearl. Tradycyjnie efekt moich zmagań z programem Polymer Clay Adventure 2016.



niedziela, 10 kwietnia 2016

Kolczyki na wiosnę

Zaświeciło słońce, a Anke Humpert pokazała na Polymer Clay Adventure 2016 swój proces twórczy, przy wyczarowywaniu kolczyków. Mnóstwo drobnych użytecznych informacji, które bardzo umilają pracę. Najpierw zrobiłam dwie pary podążając w przybliżeniu jej tropem. Tradycyjnie, dosłowne powielanie czyichś projektów jakoś mnie nie bawi. Te okrągłe to już moja prywatna zabawa. Techinicznie tym razem opisywać nie będę, bo lepiłam z resztek i nie do końca wiem, co to było.

Zostaje już tylko przekuć uszy...










niedziela, 3 kwietnia 2016

To już rok. Ale jaja!

Cóż rok temu też wrzucałam jaja po świętach. Bo dokładnie rok temu z samego rana - a był to Wielki Piątek - wykluł się nasz kurczak. Więc dziś oprócz tortu ze świeczką mama wrzuca na bloga tegoroczną porcję kolorowych pisanek. Technicznie rzecz biorąc millefiori na wydmuszkach, i fimo, i premo i jeszcze połysk. A tak poza tym to świętujemy z najmłodszym członkiem rodziny.

Pisanki 2016
I dla przypomnienia te sprzed roku...